Wyszukiwanie


WYRÓŻNIENIA NOMINOWANE DO KONKURSU O NAGRODĘ SPECJALNĄ

"Pragnienie"

Spokojny, powolny krok zamienia się w szybkie, nerwowe stąpanie naprzód. Krótkie ciemne włosy falują co chwilę w odpowiedzi na pospieszne skręty szyi. Przestraszone oczy szukają miejsca, w którym można by się ukryć. Idzie coraz szybciej odwracając się bez przerwy w tył. Niespokojne dreszcze przechodzą jej po plecach, czuje ich moc w palcach dłoni, które miarowo zaciska i prostuje. Nerwowy oddech na zmianę kurczy i rozkurcza płuca, a bicie serca dorównuje szybkości kroków. Nie przystaje nawet na chwilę, jakby przed czymś uciekając. Z czoła płynie jej cienka strużka potu, przełyk drga przenosząc ślinę do gardła. Nie zwalnia nawet będąc blisko domu. Trzęsącymi się dłońmi wyciąga klucze z torebki odwracając się co chwilę. Dochodzi do furtki i nie może włożyć klucza do dziurki. W końcu udaje się jej i wbiega po schodach na ganek. Ponownie próbuje wcelować klucz w zamek, a kiedy już słychać szczęk otwieranych drzwi wpada do domu i zatrzaskuje drzwi opierając się o nie plecami. Próbuje uspokoić oddech, ale nie ma siły. Osuwa się powoli na ziemię i zamyka oczy. Pot ścieka teraz po powiekach, czuje jak płynie po plecach, jak dłonie powoli nim nasiąkają jak gąbka najlepszej jakości. Nadal czuje na sobie jego wzrok – natrętny i pożądliwy. Równocześnie słyszy szybkie kroki zmierzające w jej stronę. Teraz nie dadzą jej spokoju.
- Ola, mój Boże! – powiedziała głośno matka i uklękła przy dziewczynie. Ojciec stanął za nią i patrzył na córkę.
Ola milczała. Nie miała siły mówić. Matka położyła jej dłonie na ramionach, a po chwili przyłożyła dłoń do czoła.
- Ola, ty masz gorączkę. Jesteś cała mokra. Co się stało? Powiedź nam!
Ojciec przeszedł szybkim krokiem do okna i wyjrzał zza firanki. Nie zobaczył nic oprócz dokładnie i estetycznie urządzonego ogrodu. Gałęzie drzew poruszały się lekko na wietrze. Odwrócił wzrok w stronę córki i westchnął. Podszedł do niej i pomógł jej wstać. Dała sobie pomóc bez oporów. Kiedy już stała na nogach momentalnie odwróciła się przodem do drzwi i spojrzała nerwowo przez wizjer.
- Nikogo tam nie ma. Wyjrzałem przez okno. – powiedział powoli mężczyzna.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy.
- On mógł to zauważyć i uciec! – jej głos zdradzał przerażenie. Nerwowe ruchy nie odstępowały jej na krok.
- Uspokój się, tutaj nikogo nie ma. – powiedziała matka.
- Ale był! Znowu go czułam, szedł za mną aż tutaj. – przygryzła dolną wargę.
- Czułaś, ale nie widziałaś. – odrzekł mężczyzna, a dziewczyna spojrzała na niego z nieopisanym wyrazem twarzy. Malował się na niej zarówno strach jak i wewnętrzna siła.
- Nie wierzycie mi. Nigdy mi nie wierzycie! Ja nie oszalałam! – krzyknęła i pobiegła przed siebie. Rodzice spojrzeli po sobie zrezygnowanym wzrokiem. Wbiegła po schodach i zatrzasnęła za sobą drzwi. Podeszła do okna, wyjrzała przez nie i zasłoniła zasłonę. Usiadła na łóżku i patrzyła na swoje stopy. Nawet nie ściągnęła butów. Obróciła twarz w prawo i spojrzała w lusterko leżące na stoliku. Widziała plamy potu na czole i na policzkach. Czuła sól przechodzącą przed pory aż do mięśni i ścięgien. Nie było to nieprzyjemne uczucie. Wręcz przeciwnie, łaskotało ją i poprawiło humor. Rzadka grzywka żałośnie przywarła do czoła, a ciemne, rozczochrane włosy sięgały połowy ramienia. Koloru oczu nie dało się opisać jednoznacznie. Były jasne, jakby rozmyte. Jak kolor niezapominajek rozcieńczonych w spirytusie, tak mówiła jej mama. Czy była ładna? To także było trudno orzec. Przeciętna to bardziej odpowiednie słowo. Nie miała żadnych znaków szczególnych oprócz domniemanych urojeń i fobii. Na każdą myśl o tym człowieku lewe oko drgało jej niespokojnie. Chciał ją skrzywdzić. Nie wiedziała tylko dlaczego. Nigdy go nie widziała, ale czuła jego obecność. Czasem w snach słyszała jego oddech, czuła jego zapach. Korzenny aromat przemieszany z nieopanowaną rządzą krwi. Głuchy śmiech i mocne, szorstkie palce zaciskające się na jej szyi. Smak krwi w ustach, metal i słony pot jej skóry. Gorący dotyk wypalający wieczne znaki w jej ciele. Nikt nie potrafił jej pomóc. Była sama, zupełnie sama.


- Biegnij! – usłyszała szyderczy śmiech. Dochodził z każdej strony, czuła jak przenika jej ciało i wnika do kości. Krzyknęła z bólu, ale biegła dalej. Dyszała niemiłosiernie, a zalewający ją pot wydawał się jesienną ulewą. Biegła ile sił w nogach. Na łeb, na szyję. Nie potrafiła się zatrzymać. Adrenalina wzrosła do niewyobrażalnych rozmiarów, jak nadmiar wody wylewający się z przepełnionego naczynia. Wyciekała poza nią, płynęła strugami po jej ciele tworząc wokół niej przerażające obrazy. Nagie kobiety i nadzy mężczyźni leżący w kałużach krwi, piękni i straszni. Schludnie ubrani mężczyźni i eleganckie kobiety z obleśnymi uśmiechami trzymający narzędzia zbrodni. Samotne kończyny skaczące radośnie w jej stronę. Minęła stary gramofon grający miłosne piosenki co chwilę przerywane krzykami przerażenia i ekstazy. Nagle poczuła uczucie ciężkości, jakby jakaś obca dłoń przebiła się przez jej pierś i zacisnęła się w jej wnętrzu powoli ją zatrzymując. Mimo woli zaczęła zwalniać, jakby biegnąć w miejscu. Czuła jakby gumowa substancja otaczała jej ciało i nie pozwoliła zrobić gwałtowniejszych ruchów. Znowu usłyszała śmiech. Powoli odwróciła głowę w tył, ale niczego nie zauważyła. Zamknęła oczy jak najmocniej próbując uciec z tego miejsca. Przerażenie brało nad nią górę. Nie potrafiła powstrzymać głośnego wdychania powietrza przez usta.
- Nie uciekniesz mi już więcej. – usłyszała głos. Był coraz bliżej, zbliżał się do niej. Zacisnęła powieki jeszcze mocniej i spuściła głowę. Lekki podmuch owiał jej szyję i lewe ucho. Drgnęła nerwowo.
- Jesteś tylko moja. – głos odezwał się ponownie. Czuła jego oddech na swoim karku. Niesamowite ciepło a zarazem przerażający chłód. Poczuła jak dotyka jej szyi, ucha. Położył dłoń na jej głowie i miarowo gładził jej mokre od potu włosy. Nawet nie drgnęła. Sparaliżowała ją jego obecność.
- Chodź ze mną. Zabiorę cię do lepszego miejsca. – nie odezwała się. Pomyślała, że jego głos jej niesamowicie zmysłowy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest równie niesamowicie przystojny.
- Otwórz oczy. – powiedział, a ona posłusznie wykonała rozkaz. Powieki zaczęły się powoli podnosić. Zobaczyła ręce trzymające jej twarz. Miarowo zaczęła podnosić wzrok. Ujrzała szyję, następnie brodę i usta. Spojrzała wyżej, na nos i zamknięte oczy. Patrzyła na niego jak zaczarowana. Nie potrafiła opisać jego wyglądu. Choć wyglądał jak większość mężczyzn, różnił się od nich.
- Spójrz w moje oczy. – patrzyła jak zahipnotyzowana, a on szybko podniósł powieki. Z ust wyrwał się jej zduszony okrzyk.
- Nie bój się, tak naprawdę nikt z nas nie ma oczu.
Zamiast oczu widniała czarna pustka. Biło od niej przerażające zimno i paraliżujący strach. Podniósł dłoń i dotknął jej policzka. Ona ani drgnęła. Gładził jej twarz nadal na nią spoglądając. Czuła jego wzrok, chociaż nie miał oczu.
- Przyjdę po ciebie.
Ola otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Znowu to samo, pomyślała i zapaliła lampkę nocną. Była zlana potem i dyszała jak po przebyciu setek kilometrów. Wstała i poszła do łazienki. Zapaliła światło i spojrzała w lustro. Była blada i miała sińce pod oczami. Odkręciła kurek z wodą i patrzyła jak ciecz spada i uderza o umywalkę. Nabrała wody w dłonie i umyła twarz. Jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie i wytarła się ręcznikiem. Wróciła do pokoju i zmieniła ubranie. Jeszcze chwilę stała przy łóżku, ale potem podeszła do okna. Odsunęła lekko zasłonę i wyjrzała przez okno. Było za ciemno, by coś zauważyć. Ojciec znowu wyłączył oświetlenie, pomyślała. Wróciła do łóżka i zgasiła światło. Powiedział, że przyjdzie, pomyślała. Ale kiedy?


- Opowiedz mi o tym. – poprosił miękkim i przyjaznym głosem mężczyzna siedzący w fotelu. Był ubrany schludnie, lecz nie szykownie. Krótko przycięta broda perfekcyjnie podkreślała mocno zarysowaną linię żuchwy. Lekko zmierzwione włosy świadczyły o swobodności z jaką podchodził do życia. Miał może około czterdziestu lat. Psychiatra z prawdziwego zdarzenia, jak wyjęty z amerykańskiego thrillera. Ola usadowiła się na leżance i patrzyła w sufit. Ręce miała splecione na brzuchu. Nie miała ochoty po raz kolejny opowiadać czegoś, w co nikt nie wierzy.
- Nie spiesz się. Przeanalizuj wszystko i opowiedz starannie, ze szczegółami. Chcę ci pomóc. – mówił powoli i wyraźnie. Ola usiadła i spojrzała na niego. Za tym niewinnym uśmiechem czai się człowiek łasy na pieniądze moich rodziców, pomyślała. Nie zależy mu na tym, by mi pomóc.
- Już przeanalizowałam. Nic mi nie jest i nikt mi nie zagraża. – wstała i podeszła do drzwi.
- Nie chcesz powiedzieć, bo myślisz, że ci nie wierzę? – odezwał się lekarz.
Milczała. Po chwili nie odwracając się do niego i trzymając rękę na klamce zapytała:
- A wierzy mi pan?
Nie czekając na odpowiedź otworzyła drzwi i wyszła. Minęła rodziców siedzących w hallu i bez słowa wyszła z budynku. Oboje spojrzeli na siebie w milczeniu. Ponownie otworzyły się drzwi i z gabinetu wyszedł doktor.
- Państwa córka jest w złym stanie. – powiedział, a matka cicho jęknęła. Kontynuował. – Usilnie próbuje mi wmówić, a przede wszystkim sobie, że nic się nie dzieje.
- Ale to chyba dobrze, że w końcu uświadomiła sobie, że nic jej nie zagraża. – odezwał się ojciec.
- Nie chodzi o to, że wie, że nic jej nie grozi. Ona udaje, że nic się nie dzieję, by o tym nie rozmawiać. Faza wyparcia. To nie wróży dobrze na przyszłość. W takim tempie i przy takim nastawieniu choroba będzie postępować szybciej.
- W takim razie, co mamy robić? – zapytała matka.
- Ola powinna być hospitalizowana.
- To znaczy, że mamy ją zamknąć w zakładzie zamkniętym? – zapytał ostro mężczyzna.
- To oznacza, proszę pana, że państwa córka potrzebuje stałej i specjalistycznej opieki, bo gotowa jest zrobić krzywdę sobie, jak i innym. Psychoza to niebezpieczna choroba. Jest jak obosieczny miecz – rani przeciwników jak i samego użytkownika.


- Nie zwariowałam. Przecież to niemożliwe. Nie jestem wariatką. – mówiła nieprzerwanie chodząc w kółko po pokoju. Nie była zdenerwowana. Próbowała samą siebie przekonać do własnych słów. Usiadła na łóżku i spojrzała w lustro. Była blada, a sińce pod oczami nadawały jej upiornego wyglądu. Rozczochrane włosy niczego nie poprawiały. Nagle usłyszała trzask dochodzący z dołu. Drgnęła, ale nie wstała z łóżka. To on, pomyślała i jeszcze raz spojrzała w lustro. Sięgnęła dłonią do twarzy i odgarnęła z czoła za długą grzywkę. Czekała na kolejny odgłos, ale niczego nie usłyszała. Powoli wstała i podeszła do drzwi. Lekko otworzyła, tak aby nic nie było słychać. Wyszła na korytarz i stanęła przy balustradzie. Spojrzała w dół, ale niczego nie zauważyła. Szła powoli w stronę schodów opierając się lekko o poręcz. Równie wolno zeszła ze schodów. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie zauważyła. Była sama w domu, ale jednak coś słyszała. Czuła czyjąś obecność.
- Kto tu jest? – zapytała, ale nie otrzymała odpowiedzi. Było cicho, za cicho. Ola poczuła jak powietrze nagle zgęstniało. Zrobiło się jej duszno, ale szła dalej. Przeszła przez salon, ale nie zauważyła żadnych oznak włamania. Dotarła do kuchni i rozejrzała się dookoła. Była sama. Zupełnie sama. Wyjrzała przez okno, ale tam także nikogo nie było. Jednak czuła, że nie jest sama. Jakby ktoś ciągle stał za nią i nie odrywał od niej wzroku. Nagle poczuła lodowaty chłód. Źrenice rozszerzyły jej się i skamieniała ze strachu. Próbowała odwrócić się w tył, ale nie dała rady. Usłyszała tylko szept:
- Przyszedłem po ciebie.
Wytężając wszystkie siły odwróciła się w jego stronę i w ostatniej chwili uchyliła się przed atakiem. Upadła na posadzkę i tyłem, resztką sił, próbowała wycofać się z kuchni. Wysoki mężczyzna stał przed nią z kuchennym nożem w dłoni. Miał na sobie czarną kominiarkę odsłaniającą tylko usta. Oczy miał zasłonięte. To on, pomyślała znowu i szybko podniosła się z podłogi. Nie wiedziała co robić. Nie miała dokąd uciec. Zaczęła krzyczeć, ale mężczyzna rzucił się na nią całym impetem i wbił nóż w rękę. Ponownie krzyknęła z bólu, a krew trysnęła w górę jak mała, miejska fontanna. Ola złapała się za przedramię i zacisnęła wargi z bólu. Po brodzie pociekła cienka stróżka czerwonej cieczy. Mężczyzna zatrzymał się i oblizał wargi w lubieżnym uniesieniu. Czuła jak zaczyna robić się jej słabo. Obraz zacierał się, ale była jeszcze przytomna. Szła do tyłu, a on podążał za nią robiąc kroki w przód. Z kuchennego narzędzia kapała ciemna, gęsta krew. Czuła jej metaliczny zapach. Wszystkie zmysły wyostrzyły się jej nieprawdopodobnie, jakby ktoś w mózgu maksymalnie podkręcił kurek z napisem „Percepcja”. Zaczęła dyszeć, każdy krok sprawiał jej okropny wysiłek. Obróciła się do tyłu i zobaczyła leżącą na blacie patelnię. Znajdowała się jakieś dziesięć metrów od niej. Ola puściła ranną rękę w skutek czego krew zaczęła się mocniej sączyć. Odwróciła się do niego tyłem i pobiegła w stronę naczynia. W tym samym momencie on rzucił się w jej stronę, ale zanim zrobił ruch leżał już na ziemi. Ola stała nad nim z naczyniem w rękach dysząc straszliwie. Kominiarka zaczęła przesiąkać krwią i zaplamiła posadzkę. Dziewczyna osunęła się na ziemię i ukryła twarz w dłoniach. Nagle usłyszała mocne uderzenia dochodzące z przedpokoju. Ktoś uderzał w drzwi. Nie reagując siedziała w kuchni cała zakrwawiona, razem z mordercą. Usłyszała huk wybijanych drzwi i mocne odgłosy butów uderzających o posadzkę. Po chwili ktoś wszedł do kuchni i podszedł do niej. Spojrzała w górę.
- Sąsiedzi słyszeli krzyki, więc nas wezwali. – policjant spojrzał na nią ze stoickim spokojem, ale po jego twarzy przeszedł cień przerażenia.
- Mój Boże! – krzyknęła kobieta, która stanęła właśnie w drzwiach kuchni, ale zaraz za nią pojawił się drugi funkcjonariusz i wyprowadził ją na zewnątrz. Kiedy wrócił odezwał się pierwszy:
- Wezwij karetkę i zawiadom jej rodziców. – polecił i pomógł Oli wstać. Była cała we krwi. Jej i jego.
- Co się tu stało? – zapytał, ale widząc, że jest w szoku zaniechał dalszych pytań. Dopiero, kiedy pojawili się rodzice, Ola ożywiła się. Podbiegła do matki i rzuciła się jej w ramiona. Ojciec położył jej dłoń na ramieniu, ale po chwili podszedł do policjanta.
- On tu był, chciał mnie zabić. Zabierzcie go stąd… - powiedziała przez łzy, a matka gładziła jej sztywne od zakrzepłej krwi włosy.
- Kochanie, tutaj nikogo nie ma. – powiedziała, ale Ola nie zrozumiała początkowo słów matki. Na okrągło powtarzała prośby o usunięcie jego ciała z domu.
- Kochanie, tutaj nikogo nie ma. – powtórzyła matka, a Ola zamarła. Wciągnęła powietrze przez nos i odsunęła się od matki. Spojrzała jej w oczy. Kobieta była przerażona. Czuła od niej strach. Strach przed nią. Przed własną córką. Odsunęła się i odwróciła w stronę kuchni. Patrzyła teraz na miejsce, w którym leżał mężczyzna, ale nikogo tam nie było.
- Gdzie on jest? – zapytała, ale matka złapała ją za ramiona.
- Mówiłam, że nikogo tutaj nie ma. Olu, ty sama zrobiłaś sobie te rany. – powiedziała łamiącym się głosem, a dziewczyna nie mogła uwierzyć własnym uszom. Sama sobie zrobiłam to?, zapytała w myślach i spojrzała na ranę w prawym przedramieniu. Krew zakrzepła, ale otwór musiał być głęboki sądząc po ilości krwi, która upłynęła. Patrzyła to na ranę, to na miejsce na posadzce. Jakaś kobieta podeszła do niej i coś mówiła, ale Ola nic nie rozumiała. Poszła za nią posłusznie, a ta zaczęła opatrywać jej rękę. Nie opierała się. Ciągle patrzyła na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się ten człowiek. Jak?, spytała, ale nie otrzymała odpowiedzi.
- Wygląda na to, że państwa córka miała atak. – powiedział lekarz.
- Nigdy przedtem się jej to nie zdarzało. – powiedział ojciec, a w jego głosie można było wyczuć roztrzęsienie.
- Psychoza to ciężka choroba, ale jej rozwój zależy od odporności psychicznej chorego. Państwa córka jest niebezpieczna dla siebie i otoczenia. Jeśli nie zdecydują się państwo na oddanie jej pod specjalistyczną opiekę, sąd wystosuje odpowiednie zaświadczenie. – powiedział i wrócił do karetki.
Oboje spojrzeli na siebie, ale matka nie wytrzymała presji. Rozpacz dopada w najmniej spodziewanym momencie, jak letnia ulewa zapowiadająca nadejście burzy. Pielęgniarka kończyła bandażować przedramię i spojrzała Oli w oczy.
- Wszystko będzie dobrze.
Ale Ola była zatopiona we własnych myślach.
- Oni się mnie boją. – powiedziała i straciła przytomność.


Ocknęła się w szpitalnym łóżku. Próbowała się poruszyć, ale coś uniemożliwiało jej jakikolwiek ruch. Podniosła lekko głowę i zobaczyła, ze jest przypięta do łóżka szerokimi, skórzanymi pasami. Z całej siły próbowała się wydostać, ale pasy nawet nie drgnęły. Opadała bezsilnie i zamknęła oczy. Po policzkach popłynęły jej łzy. Była sama. Rodzice zostawili ją w zakładzie zamkniętym. Jest szaloną psychopatką, która może zrobić krzywdę każdemu.
- Jak to możliwe? To nie ja! – krzyknęła, ale nikt nie zareagował. Płakała głośno i żałośnie, jak zranione zwierzę skazane na samotną śmierć.
- Gdzie jesteś? Powiedziałeś, że przyszedłeś po mnie! Miałeś mnie stąd zabrać! Ty kłamco, ty tchórzu! Potrafisz tylko ranić! Jesteś jak inni! Niczym się od nich nie różnisz! – krzyczała tak głośno, że aż zachrypła. Dławiła się łzami i włosami, ale nie przestawała krzyczeć. Nagle poczuła ciepłą dłoń na swoim czole.
- Naprawdę uważasz, że jestem taki jak inni? – usłyszała ten głos. Drgnęła, ale w tej chwili ujrzała jego twarz. Brak oczu i przerażająca pustka. Ale tym razem przerażenie zelżało. Ustąpiło nieopisanemu pragnieniu nieograniczonej wolności. Zobaczyła jak jego dłonie powoli odpinają pasy i po chwili poczuła ulgę. Podał jej dłoń a ona podniosła się i usiadła spuszczając nogi z łóżka. Patrzyła na niego i nie czuła strachu. Był dla niej wybawieniem.
- Dlaczego próbowałeś mnie zabić? – zapytała, a jej głos wydał się nienaturalny.
- To ty w taki sposób zniekształciłaś rzeczywistość, by wyglądało że chcę cię skrzywdzić.
Ola milczała nie rozumiejąc jego słów, ale on ją wyręczył.
- To ty kształtujesz swoją rzeczywistość. Tylko ty nad nią panujesz. Przy spotkaniu ze mną straciłaś jednak nad tym kontrolę.
- To znaczy, że ty także sądzisz, że sama sobie to zrobiłam?! – krzyknęła i wskazała na zabandażowaną rękę.
- Nie. Ja ci to zrobiłem, ale to ty kierowałaś moją ręką. Tego pragnęłaś, więc spełniłem twoje pragnienie.
- O czym ty mówisz? – zapytała cicho patrząc na przedramię. Nadal czuła przeszywający ból. – Jakie pragnienie?
- To, które znajduje się w twoim sercu. Tylko ty wiesz naprawdę czym ono jest. – powiedział i dotknął dłonią jej piersi.
Ola milczała nie wiedząc, czy to wszystko to tylko sen, czy przerażająca jawa.
- Chodź ze mną, zaprowadzę cię do lepszego miejsca. Już nie będziesz sama. – podszedł do niej i położył jej dłoń na oczach. Przesunął ją, a w miejsce oczu pojawiła się czarna otchłań.
- Tam, gdzie zmierzamy nie potrzebujesz oczu. Już nigdy więcej nie oślepi cię szaleństwo cudzych dusz.
Podał jej rękę, a ona wstała z łóżka.
- Prowadź. – powiedziała.


- Mogą państwo odwiedzić córkę. – powiedział lekarz prowadząc dwoje ludzi w stronę sali położonej na końcu korytarza. – Proszę jednak zachowywać się spokojnie. Córka nie zrobi państwu krzywdy, jest przypięta pasami bezpieczeństwa.
Matka przyłożyła dłoń do ust, a ojciec objął ją ramieniem.
- A i jeszcze jedno. – dodał. – Policja dzwoniła w sprawie państwa córki. W państwa domu znaleziono nie tylko ślady krwi Oli, ale także niezidentyfikowanej jeszcze osoby. Jej odciski palców znaleziono także na trzonie noża. Jednak policja nie potrafi wytłumaczyć w jaki sposób w tak szybkim tempie osoba ta wydostała się z państwa domu nie pozostawiając żadnych śladów. Proszę jednak nie wspominać o tym Oli. Zamiast pomóc, może jej to tylko zaszkodzić.
Powiedział to i otworzył drzwi. Wszedł i oniemiał. Łóżko było puste, a pasy zwisały swobodnie z obu jego stron. Podszedł do okna, ale było zamknięte. Nie było żadnych śladów po próbie wydostania się z pomieszczenia.


Dwoje ludzi szło boso po zimnym, chrupkim podłożu. Dziewczyna zatrzymała się i przykucnęła. Nabrała substancji w dłonie, aż ta zmieniła konsystencję.
- Czy to śnieg? – zapytała z uśmiechem. Mężczyzna stał i z uśmiechem odparł:
- To może być wszystko, nawet rozżarzone węgle.
Dziewczyna pisnęła i wstała. Włożyła palec do ust i przez chwilę stała w takiej pozycji.
- Nie żartuj sobie tak ze mnie. – powiedziała z wyrzutem, ale poczuła ciepły dotyk na swojej dłoni.
- Już nie będę. – powiedział i ruszyli przed siebie.
Ślady ich stóp znikały z każdym podmuchem wiatru.

__________________________________________________________________________________________________________________________

ołowiano

porozrywane myśli
są częścią mnie
pojawiają się nieproszone
nie wiadomo skąd
przebijają się
przez wszelkie bariery
są sumą starań
różnicą wiary
efektem
tworzenia i nieprzydatności
głosem bólu
kształtem przeszłości
i samotnością która
w ścianach blokach
pod drzewami
na naszych oczach
się rozmnaża

__________________________________________________________________________________________________________________________

Mur


mur
oddzielający mnie od świadomości
głuchy i szorstki
z czerwonej cegły
powstał
na skraju załamania
w przestrzennej czarnej pustce
natłoku myśli
pożaru uczuć
krzyku emocji
spalił na popiół
iskrą zniszczenia
akt życia narodzin i światła nadziei
umarłam

umarłam?
a może tylko
w tej świadomości
cisza co echem niesie szelest
stała się wrzaskiem
niemożliwym
szlochem skowytem ran drapaniem
i ja się nią stałam
z murem
pośrodku duszy sennej
wbitym na wylot
niczym oszczep

__________________________________________________________________________________________________________________________

Darczyńca

„Być wolnym... to nic, ale odzyskać wolność — to niebo.”
[Johann Gottlieb Fichte]


Orzeł zatoczył krąg w powietrzu i przysiadł na barku Prometeusza. Leniwie skubnął jego ucho, po czym przeskoczył na klatkę piersiową. Rozejrzał się i zaskrzeczał. Echo poniosło wrzask z wiatrem, by powtórzyć go coraz dalszym i dalszym skałom, wieńczącym nagie szczyty Kaukazu. Chmury, ciężko zwieszające się nad górami, odpowiedziały groźnym pomrukiem nadchodzącej burzy.
Ptak tymczasem potrząsnął łebkiem i z impetem wbił dziób w ciało Prometeusza. Mężczyzna ryknął spazmatycznie. Z wyszarpanej rany buchnęła ciemna krew. Orzeł zanurzył w niej głowę, a po chwili wśród gwizdu północnego wiatru dało się usłyszeć mlaśnięcie rozrywanej wątroby. Tytan już nawet nie jęczał. Leżał na skale bez ruchu, nie mając siły na żadne więcej skargi, niż ten jeden krzyk. Bo, mimo iż niektórzy twierdzą, że – choć piekło jest straszne – do wszystkiego z czasem można się przyzwyczaić, to jednak Prometeusz nigdy nie przywykł do codziennego rytuału wyszarpywania mu wnętrzności, przy wtórze wycia wiatru i skrzeku wygłodniałego ptaszyska.

Po zmroku chmury wreszcie przestały kotłować się w niezdecydowaniu. Spadł ulewny deszcz. Wielkie, na wpół zmrożone krople bębniły o skałę i boleśnie uderzały w umęczone ciało Prometeusza. Rana powoli się zasklepiała, by przygotować grunt pod jutrzejszą ceremonię. Pioruny od czasu do czasu rozświetlały ciemną noc, pokazując krajobraz niezmienny od setek lat: dookoła tylko twarda ziemia, przyprószona cienką warstwą zamarzniętego śniegu. Od skały, do której przykuto tytana, biegła kamienista ścieżka, ale szybko ginęła we mgle. Ścieżka, którą wwleczono Prometeusza, kiedy podjęto decyzję o przykuciu go do skały gdzieś wśród szczytów Kaukazu. Dawno już zatarły się na ziemi bruzdy, jakie tytan wyżłobił własnymi rękami, kiedy bronił się przed wymierzeniem kary – ale on wciąż je widział. Wciąż też pamiętał to palące poczucie krzywdy, kiedy po raz pierwszy jego ciała dotknęły lodowate kajdany.

I właśnie kiedy kolejna błyskawica rzuciła siny blask na skałę, Prometeusz dostrzegł we mgle ruch.
Chciał coś zawołać, ale od tak dawna jego usta nie składały się do wypowiadania słów, że w pierwszej chwili zapomniał jak się to robi. Zaskowyczał tylko i zamarł w oczekiwaniu. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że dostrzeżony cień mógł być zwykłym urojeniem.
Kilka sekund później jednak znów w półmroku pojawiła się sylwetka – tym razem tytan rozróżniał już ręce, nogi i głowę. Nie było mowy o pomyłce. Ktoś się zbliżał.
– Rzeczywiście, wysoko tu do ciebie – sapnął przybysz, kiedy już podszedł niemal do samej skały, na której tkwił Prometeusz. – Nie znasz mnie, ale ja dużo o tobie słyszałem – dodał wyjaśniająco, przekrzywiając głowę niemal jak siedzący na skale orzeł. Przybysz był bardzo śniady, bardzo uśmiechnięty i zupełnie nie pasował do surowego, kaukaskiego pejzażu. Poza tym – był boso, co wydawało się mocno nierozsądne przy panującym mrozie. – Jestem Herakles. I zdaje się, że mam dla ciebie radosne nowiny. – Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, oczekując reakcji tytana.
Prometeusz poruszył kilka razy ustami, aż w końcu wyartykułował ze ściśniętym gardłem:
– Witaj...
– O, jednak mówisz. Świetnie! – ucieszył się Herakles, biorąc się pod boki i zanosząc się serdecznym śmiechem.
– Czego... chcesz...? – z trudem wycharczał tytan. Przybysz spoważniał i przyjrzał się Prometeuszowi zatroskanym wzrokiem:
– Skrzywdzili cię, mój miły. Skrzywdzili okrutnie. – Tytan milczał. – Przynoszę ci wolność! – Herakles przypadł do kolan więźnia i położył na nich potężną dłoń. Kontrast w barwie skóry był ogromny: śniada cera przybysza wydawała się niemal czarna na tle bladych, sinoróżowych członków Prometeusza. – Nie cieszysz się?
Tytan nie odpowiadał. Odwrócił głowę i utkwił wzrok w odległym horyzoncie. Chciał zadać wiele pytań, wykrzyczeć wiele żalów, ale nie był w stanie tego zrobić. Nie po tylu setkach lat przykucia do skały; nie po tylu tysiącach, a może nawet milionach, rozszarpań własnego brzucha.
Orzeł zatrzepotał skrzydłami i łypnął z zaciekawieniem na Heraklesa.
– Nie cieszysz się? Chiron umiera. Zgodził się zejść do Tartaru, żeby cię wyzwolić. Poczekaj, rozkuję te paskudztwa... – z tymi słowy przybysz sięgnął za poły sporządzonego z lwiej skóry płaszcza i wydobył potężny klucz z brązu. Mężczyzna pochylił się w stronę łańcuchów skuwających Prometeusza i już po chwili dał się słyszeć szczęk dawno nieużywanego zamka.
Prometeusz poczuł, jak powoli osuwa się ze skały.

„Co ty wyprawiasz? Gdzie idziesz?” – myśli tytana powoli formowały się w zdania, ale wciąż pozostawały niewypowiedziane.
– Witaj na wolności, mój drogi. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy i że będziesz w dużo lepszej formie. Bywaj! – Herakles mrugnął filuternie, zaśmiał się i ruszył ścieżką w dół.
Orzeł zaskrzeczał, a jego skrzek poniósł się echem wśród skał.
„Nie zostawiaj mnie! Nie teraz!” – krzyczała świadomość Prometeusza, ale przybysz równie niespodziewanie jak się pojawił, zniknął teraz we mgle. Tytan był już skłonny uwierzyć, że całe zajście stanowiło twór umęczonej wyobraźni, gdyby nie fakt, że jego stopy dotknęły lodowatego gruntu.
Każdy ruch wywoływał ból, ale Prometeusz opuścił ręce i spróbował rozmasować nadgarstki, pozieleniałe od spiżowych kajdan. Po chwili tytan pochylił się do przodu, zachwiał, aż w końcu runął bezwładnie na ziemię. Mięśnie nóg, od wieków nieużywane, doszczętnie zanikły i nie mogło być mowy o tym, żeby Prometeusz opuścił swój szczyt o własnych siłach.
Orzeł znów zaskrzeczał i potrząsnął głową. W jego skrzeku dało się posłyszeć nikłą nutkę smutku.
– Czego... chcesz...? – warknął słabo tytan, unosząc się na rękach i rzucając nienawistne spojrzenie ptaszysku.
Zwierzę w odpowiedzi ponownie wydało z siebie wrzask. Tym razem tęskny ton był ewidentnie dosłyszalny.
– Wynoś się! Słyszysz?! Nie będzie więcej uczty! Wynoś się! – wrzasnął w końcu Prometeusz, chwycił kamień leżący nieopodal i cisnął nim w orła. Ten jednak z łatwością uniknął niespiesznego ataku, zatrzepotał skrzydłami i na powrót usadowił się na skale, wbijając zawiedzione spojrzenie w tytana.
„Czego ode mnie chcesz? Nie dostaniesz więcej! Zejdź mi z oczu!” – krzyczał Prometeusz w myślach, ale nie miał już siły wypowiadać słów na głos. – „Przeklęty! Przeklęty Herakles! Przeklęty Dzeus! I przeklęty Chiron! Po co to zrobili? Żeby mi udowodnić, że jestem niczym?” – Tytan zacisnął zęby w niemej rozpaczy. – „Żeby napawać się widokiem tytana, który się czołga skamląc o pomoc?!”
Orzeł tymczasem uniósł się w powietrze i wydał z siebie dźwięk, który brzmiał jak żałosny skowyt zarzynanego byka.

To był koniec. Koniec historii, koniec wielkiej roli. Orzeł – zrodzony przez Echidnę w tym jednym celu: codzienne szarpanie Prometeuszowych trzewi – teraz stracił rację bytu. Sens jego istnieniu nadawał tytan. A teraz? Pozostawało wtopienie się w resztę drapieżnego ptactwa, by do końca swoich dni uganiać się za zającami. Cóż za upadek! Ten, który niegdyś wydziobywał wątrobę samego stworzyciela ludzkości i dawcy ognia, teraz będzie rzucał łakome spojrzenia na umykające łasice! Nie to mu obiecano, kiedy Echidna o wężowym ogonie wydawała go na świat.
Cóż za upadek!

 

__________________________________________________________________________________________________________________________

Piszę cię


piszę cię od święta
na cedrowej desce
z czcią jak ikonograf

piszę cię codziennie
na białej kartce
węglem brudząc dłonie

piszę cię czasami
na szklanej tafli
maskując zadrapania

utrwalam obraz
jak impresjonista
umykający wschód słońca

_________________________________________________________________________________________________________________________

"Podróż"

Jeszcze dzisiaj wyruszę daleko
U szczytu gór zatrzymam się, by popatrzeć na chmury
Tam bliżej do Boga.
Rano wrócę nie zapominając
O tym co mnie spotkało.

W odbiciu błękitnego nieba

Świat wygląda o wiele inaczej
Wszystko wydaje się takie proste
I... inne. Pragniemy tam zostać.
A
Tęsknoty nie czujemy w ogóle.

Klaudia

 

__________________________________________________________________________________________________________________________

 

Zawieja Marta

"Gwiazdo ma"

Siadałem co wieczór na pustym balkonie,
pytałem się wciąż gdzie były jej dłonie,
gdzie miała oczy świecące swym blaskiem,
gdzie obcasami stukała z trzaskiem.
Pytałem, dlaczego tak jasne ma skronie,
wiedziałem że będę stał na balkonie,
stał, patrzył się na nią tak bez wytchnienia,
bo przez nią wracały różne wspomnienia.
Te dobre, te złe, te smutne czy szare,
wiedziałem, że muszę ją kiedyś odnaleźć.
Znalazłem choć była bardzo daleko,
czekałem by móc się z nią znowu zetknąć.
Nie mogłem jej dotknąć, przytulić, potrzymać,
tej gwiazdy za którą wodziłem oczyma.

 

________________________________________________________________________________________________________________________

 

MINI-BAJKA O STRZEMBOSZU

Za górami, za lasami, za siedmioma dolinami, stał domek kolorowy-można
by rzec, wręcz bajkowy! Wkoło drzewa, łąki, kwiaty- to zasługa Jego
taty. Czyjego? Jak o to pytać można? Gdy Strzembosza widzicie mówicie,
że Jego twarz taka groźna. Lecz to tylko pozory, bo nie wytyka nosa z
"nory". Boi się okropnie wszystkiego! Stchórzyć, to nic dla niego!
Tchórzostwo to jego drugie imie-nawet śniegu boi się w zimie! Rzecze
ojciec do Strzembosza: "Ja Ci za to nie dam grosza! Coś ty zrobił z tym
ogniskiem?! Znów je wygasiłeś piskiem? Tchórz jest z ciebie niebywały,
nawet prośby nic nie dały. Idź że wkońcu do roboty-może tam, do tamtej
groty. Przynieś mi wegielków kilka, tylko nie stchórz bo tam nie ma
żadnego wilka!" Zabrał więc Strzembosz manatki i powoli wyszedł z
chatki. Spojrzał w lewo, spojrzał w prawo, wreszcie ruszył bardzo żwawo.
"Ja nie boje się niczego, nawet tego drzewa złego!". Kiedy doszedł już
do groty, wziął się prędko do roboty. Wykopał wielkie kamienie i
pomyślał: :"Wkońcu się zmienię!". Wykonał zadanie wyśmienicie, jeśli
zechcecie, Wy też się zmienicie. Nie bójcie się kiedy nie trzeba, a
odwaga spadnie Wam z nieba. ;-)

White_Rose

 

__________________________________________________________________________________________________________________________

 

WAKACJE

 
W wakacje 'manian' odwalamy tyle
W wakacje ludziom rosną promile
Po ulicach chodzą ładne chłopaki
Ale to Łosice, nie żadna dyskoteka-Czeberaki
Słońce tak grzeje, że ludność szaleje
Cała Polska się rozbiera, z wyjątkiem Andrzeja Leppera (bo on i tak opalony ;-)
Można też zrywać porzeczki i zarabiać złotóweczki
Różne schizy, halucyny
Wywołuje u dziewczyny
Nadmiar zdarzeń
I słonecznych oparzeń.
 
 
Magda z Łosic :*
 
___________________________________________________________________________________________________________________________
 

POTĘGA WYOBRAŹNI

Zawsze ceniłam w życiu drobiazgi. Nawet teraz byłam szczęśliwa, słysząc
mamę krzątającą się po kuchni i sprzątającą po obiedzie, tatę
dyskutującego z Darkiem w sąsiednim pokoju oraz kota śpiącego na moim
brzuchu. Leżałam na kanapie, marząc, by to lipcowe popołudnie trwało
wiecznie. Po wakacjach taka sytuacja była mało prawdopodobna, ponieważ
szkoła i praca zabierają takie właśnie zwykło-niezwykłe chwile.
-Julka!- z przyjemnego odrętwienia wyrwał mnie głos mamy- Chodź tu szybko!
Niechętnie zwlokłam się z kanapy, budząc mojego mruczącego towarzysza,
który spadł na podłogę i pobiegł szukać pocieszenia u innych domowników.
Mama siedziała przy stole, czytając jakiś szalenie
interesujący(przynajmniej dla niej) przepis kulinarny. Odkąd sięgam
pamięcią gotowanie było jej pasją. Uwielbiała krzątać się po kuchni,
przyrządzając jakąś nową potrawę. Gotowanie ją uspokajało, sprawiało, że
miała nad czymś kontrolę, chociaż w innych sprawach jej się nie układało.
Kiedy pojawiłam się w drzwiach, podniosła na mnie swoje ciepłe brązowe
oczy i powiedziała:
-Pani Lipińska prosiła, byś jak najszybciej do niej przyszła. Dzwoniła
przed chwilą. Niedawno kupiła komputer i jeszcze nie umie go do końca
obsługiwać.
-Ta kobieta zawsze potrafi mnie zaskoczyć- odpowiedziałam, wyobrażając
sobie tę sześćdziesięciolatkę przy komputerze. Nie powinno mnie to
dziwić, ponieważ Marta Lipińska była nowoczesną i nieco ekstrawagancką
sąsiadką.
- Tutaj rzadko ktoś ją odwiedza, może założyła Internet, żeby
kontaktować się z rodziną- zastanawiała się mama. Zawsze martwiła się o
innych, nawet jeśli byli to obcy ludzie. Ja, niestety, nie
odziedziczyłam tego po niej.
- Może masz rację- odpowiedziałam, nie zastanawiając się nad tym. Mało
mnie obchodził cel kupna komputera przez panią Martę. Chciałam jak
najszybciej do niej iść, by załatwić sprawę i wrócić do słodkiego
bujania w obłokach.

Dwadzieścia minut później siedziałam w starym, pachnącym skórą fotelu,
czekając na sok, który zaproponowała mi moja sąsiadka. Pomimo swej
nowoczesności, pani Lipińska mieszkała w drewnianym domku, z małą
werandą, na której stał bujany fotel. Mały salonik, w którym siedziałam
również "nie pachniał" nowoczesnością. Stare drewniane meble, dwa fotele
i mały stolik stanowiły cały wystrój. Pomimo swej prostoty ten dom miał
w sobie urok, którego nie potrafiłam pojąć.
-Oto twój sok.- usłyszałam nagle głos sąsiadki. Nawet nie zauważyłam,
kiedy weszła do pokoju.
- Dziękuję- powiedziałam, wpatrując się w jej niewielką postać, od
której emanował spokój, a jednocześnie czuło się w niej nutkę
roztrzepania i młodzieńczej energiczności. Tak jakby w jednej chwili
robiła na drutach, a następnej była gotowa ubrać skórzaną kurtkę i
zostać członkinią gangu motocyklowego. Pani Marta usiadła naprzeciwko
mnie, unikając mojego spojrzenia.
-No więc co z tym komputerem?- zapytałam, by zakłócić tę okropną ciszę,
która między nami powstała.
-Okłamałam cię.-szepnęła w odpowiedzi. Teraz już nie bała się kontaktu
wzrokowego.
- Nie rozumiem.- odpowiedziałam, wciskając się bardziej w obicie fotela.
-Chciałam, żebyś przyszła, bo mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
Skinęłam głową, nie wiedząc o co jej chodzi. Nie mogłam oderwać wzroku
od jej nienagannie ułożonych włosów.
-Nie jesteś zwykłą dziewczyną, Julio. Masz w sobie ogromną moc i
nadszedł czas byś zaczęła z niej korzystać.
Patrzyłam na nią, czekając aż mi to wyjaśni. Po krótkiej przerwie znowu
zaczęła mówić.
-Przeprowadziłam się tutaj kilka miesięcy przed twoim urodzeniem się.
Chciałam mieć na oku ciebie i twoją rodzinę.
-Ale po co?- udało mi się wykrztusić.
-By nie stało wam się nic złego. Twoja moc daje dużą władzę. Wiele istot
z innego wymiaru dużo by dało, by ją posiadać.
-Pani sobie żartuje.- powiedziałam, bo przecież nie mogłam w to
uwierzyć.- Według pani jestem kimś w rodzaju supermana?
- Raczej krzyżówką supermena i geniusza telekinezy.- odparła zupełnie
poważnie.
Szklanka soku wypadła mi z rąk i z głośnym brzękiem rozbiła się o
podłogę. Pani Marta nie patrząc na to wzięła mnie za ręce i podniosła z
fotela.
- Twój umysł ma nieograniczone możliwości. A gdy się ich nauczysz,
będziesz mogła pomagać ludziom. Bronić ich przed tamtymi istotami.
Tłumaczyła mi to tak jak matki tłumaczą swym małym dzieciom, żeby nie
wychodziły same na ulicę- powoli i łagodnie.
W końcu otrząsnęłam się i postanowiłam bronić swych racji.
-Pani mnie z kimś pomyliła. Gdybym miała jakąś moc, na pewno już dawno
bym ją odkryła.- tym razem to ja wystąpiłam w roli matki.
- Spójrz na ten kawałek szkła- powiedziała zupełnie niespodziewanie i
pokazała na duży odłamek, który jeszcze niedawno był fragmentem szklanki.
-Ach- domyśliłam się o co jej chodzi- Przepraszam za to. Zaraz posprzątam.
- Nie o to chodzi.- powiedziała patrząc mi prosto w oczy.- Wyobraź
sobie, że ten kawałek unosi się w powietrzu i osiada na stole.
-Ale po co?- nie rozumiałam sensu tej czynności.
-Zrób o co cię proszę. � ucięła dyskusję.
Wyobrażanie sobie różnych zjawisk nigdy nie było dla mnie problemem. Tak
więc stałam tam wmawiając sobie, że szkło wędruje na stół i nagle
uświadomiłam sobie, że� fragment szklanki naprawdę się na nim znalazł!
-To niemożliwe.-szepnęłam bardziej do siebie niż do sąsiadki.
-Ależ oczywiście, że możliwe. -odpowiedziała pewnie- Jeśli będziemy
wspólnie pracować nad twą mocą, będziesz potrafiła o wiele więcej.
Uśmiechnęła się do mnie ciepło. Taki sam uśmiech miała moja nieżyjąca
już od kilku lat babcia. Ten spokojny, kojący nerwy uśmiech. I wtedy
stałam się świadkiem niezwykłej przemiany. Włosy pani Marty stały się
krótkie i siwe. Oczy się zwiększyły i przybrały niebieski kolor, a usta
zmniejszyły się do dwóch czerwonych kresek. Zamiast luźnej dżinsowej
spódnicy i eleganckiej bluzki, miała na sobie długą sukienkę w bladym
odcieniu zieleni. Pani Marta stała się moją babcią!
-Babcia?- zapytałam cicho.
-Nie- roześmiała się- Ale widzę, że właśnie zmieniłaś mój wygląd.
- To również potrafię?- zdziwiłam się.
- Tak. Oprócz telekinezy, twoja wyobraźnia działa również na twój
umysł.- tłumaczyła mi pani Marta, przyglądając się swojej "nowej"
sukience.- A teraz już pozwól wrócić mi do dawnego wyglądu.
Zamknęła oczy, a kilka sekund później znów była sobą.
-Pani też ma moc?
- Jestem twoją Mentorką- powiedziała, podchodząc do mnie.
-Kim?
-Kimś w rodzaju nauczycielki. Musimy opanować twój umysł przed walką.
- Mam zabijać?- przestraszyłam się i opadłam z powrotem na fotel.
-Nie, ty tylko� -przerwała, by znaleźć odpowiednie słowo-
unieszkodliwiasz. Zamieniasz te istoty w zwykłych ludzi..
- Czy mogę oddać komuś moc?- zapytałam, nawet dla siebie, niespodziewanie.
-A chcesz to zrobić?- odparła pytaniem. Patrzyła na mnie, a ja czułam
jak jej wzrok wwierca się w mój umysł tworząc ogromną dziurę. Wstałam i
zaczęłam chodzić po pokoju, by przed tym uciec..
- Chyba nie- w końcu odpowiedziałam niepewnie, a potem spojrzałam na nią
i podjęłam decyzję- Ale na 200% chcę pomagać ludziom.
- Witaj w gronie ludzi niezwykłych.- powiedziała Mentorka, podchodząc do
mnie.
A potem przytuliła mnie do siebie, a ja poczułam, że to początek innego
życia.
Wartościowego życia.

Joanna